wtorek, 28 września 2010

Inwigilacja nie zwiększa bezpieczeństwa

Podczas gdy w 2009 roku instaluje się w Bydgoszczy jedną trzecią kamer miejskiego systemu wideomonitoringu, wykrywalność „zdarzeń” w analogicznym czasie spada o 12%. Czy rzeczywiście monitoring jest najlepszym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa mieszkankom i mieszkańcom? Czy warto inwestować pieniądze w rozbudowę systemu inwigilacji obywatelek i obywateli, skoro okazuje się on nieskuteczny?

Ludzie, którzy dla tymczasowego bezpieczeństwa
rezygnują z podstawowej wolności, nie zasługują
ani na bezpieczeństwo, ani na wolność
Benjamin Franklin

W ciągu ostatnich pięciu lat na bydgoski system wideomonitoringu wydano już ponad 4,5 mln złotych, przy czym z roku na roku na system ten przeznacza się coraz więcej środków – w związku z rozbudową systemu oraz eksploatacją coraz większej liczby kamer. W zeszłym roku sama eksploatacja kosztowała prawie 190 tys. zł (dodatkowe 570 tys. zł przeznaczono na rozbudowę), podczas gdy w roku bieżącym wydatek ten – wiemy to już teraz – na pewno przekroczy 200 tys. zł. To bardzo dużo, mając na uwadze, że na system składa się tylko 88 kamer.

Jaka jest korzyść z tych wydatków? Chciałoby się odpowiedzieć – bezpieczeństwo! Otóż nie. I zdaje sobie sprawę z tego także Urząd Miasta, który w swoim sprawozdaniu nt. stanu rozbudowy i funkcjonowania monitoringu wizyjnego w mieście, nie stwierdza, że celem monitoringu jest zwiększenie bezpieczeństwa, a jedynie zwiększenie „poczucia bezpieczeństwa”. Zrobienie wrażenia, a nie rzeczywista zmiana.

Rada Miasta Bydgoszczy będzie w środę głosować nad przyjęciem tego sprawozdania. Możemy w nim przeczytać także m.in. jakiego rodzaju „zdarzenia” były najczęściej wykrywane w zeszłym roku dzięki miejskim kamerom – są to, kolejno:
a) nieprawidłowe parkowanie – 2280 razy;
b) spożywanie alkoholu w miejscach zabronionych – 1194 razy (nie mylić z kategorią „osoby nietrzeźwe” – 557 razy);
c) inne zdarzenia – 793 razy.

W porównaniu z poważniejszymi zagrożeniami – włamaniami do obiektów (3) i pojazdów (0), pobiciami i rozbojami (74), kradzieżami (9), czy dewastacjami mienia (35) – statystyka wypada blado. Dane te skłaniają do zastanowienia się nad skutecznością i sensownością zwiększania bezpieczeństwa (lub „poczucia bezpieczeństwa”) poprzez instalowanie nowych kamer. Poza inwigilacją przypadkowych pieszych, niewiele z tego systemu wynika. Istnieją skuteczniejsze sposoby zwiększania bezpieczeństwa w mieście.

Nie każda modernizacja jest dobra, nie każda nowoczesność wpływa na poprawę jakości życia. Ślepe podążanie za tym co nowe i efektowne, bez analizy zalet i wad danego rozwiązania, bez przemyślenia skutków i skuteczności, jest drogą donikąd, a nie innowacją.

Zamontować kamerę i powiedzieć, że od teraz będzie w mieście bezpieczniej jest łatwo. Nieco trudniej podjąć rzeczywiste kroki w kierunku poprawy bezpieczeństwa. Włączanie do życia społecznego grup wykluczanych, oświetlanie i dbanie o czystość ulic, wpływanie na zmniejszenie biedy oraz zacieranie różnic między bogatymi a ubogimi to elementy wpływania nie tylko na bezpieczeństwo. To także podnoszenie standardu życia mieszkanek i mieszkańców, tworzenie miasta otwartego i egalitarnego, w którym na bezpieczeństwo mogą liczyć wszyscy, nie tylko bogaci właściciele domków jednorodzinnych wybudowanych w zamkniętych osiedlach.

Zieloni proponują i oczekują skutecznej, kompleksowej polityki – każda decyzja i każde działanie władz mogą mieć wpływ na różne dziedziny życia mieszkanek i mieszkańców. Warto się nad nimi zastanowić, żeby dokonać właściwego wyboru. Także w kwestii miejskiego monitoringu – nie tak skutecznego, jak mogłoby się wydawać.

Paweł Fischer-Kotowski, przewodniczący koła bydgoskiego Zielonych 2004

środa, 22 września 2010

Polityka transportowa a dylematy władzy

Wzrost liczby samochodów, które jeżdżą po ulicach naszych miast jest dla mieszkanek i mieszkańców realnym problemem, a dla władz – wyzwaniem. Spaliny, hałas, dwutlenek węgla, zawłaszczanie przestrzeni publicznej i coraz większe korki, skutecznie uniemożliwiające sprawne przemieszczanie się po mieście – oto rezultaty polityki, jaka jest prowadzona w większości polskich miast, także w Bydgoszczy.

Idea Dnia Bez Samochodu, który obchodzony jest już w całej Europie, narodziła się w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych we Francji. Jest próbą zwrócenia uwagi na problem, któremu z biegiem czasu może być coraz trudniej stawić czoła. Budowa nowych dróg i zwiększanie liczby miejsc parkingowych nie prowadzą do poprawy sytuacji, przeciwnie – są zachętą do korzystania z komunikacji samochodowej, która obecnie i tak jest zdecydowanie uprzywilejowana, mimo że jest najmniej ekologiczna i społeczna – blado wypada w porównaniu z rowerem, tramwajem czy przejściem pieszym.

Prawdziwym, odważnym zmierzeniem się z problemem jest inwestowanie w lepsze rozwiązania – komunikację publiczną, rowerową i pieszą. Buspasy, jakość infrastruktury rowerowej w mieście (ilość, lokalizacja i jakość ścieżek oraz parkingów rowerowych), ceny biletów, bezpieczeństwo na przystankach, płaskie chodniki z podjazdami obok schodów oraz komfort podróży w środkach komunikacji miejskiej (na który mają wpływ także takie „drobiazgi” jak sprawna klimatyzacja, czytelne komunikaty dot. zmian trasy, czy wyświetlacze, które wskazują nazwę następnego przystanku – poprawnie!) mają wpływ na decyzję tysięcy bydgoszczanek i bydgoszczan jaki środek transportu wybiorą w drodze do pracy, szkoły i na uczelnię. Porządna polityka transportowa w rzeczywistości nie niesie za sobą wielkich kosztów. To, czego wymaga od miejskich urzędniczek i urzędników, to wiedza oraz, przede wszystkim, konsekwencja i dobra wola.

Karty miejskie, które w pierwszej kolejności są „elektronicznym biletem” komunikacji publicznej, już dawno wprowadzono w Warszawie, Krakowie, Gdańsku, czy nawet Inowrocławiu. Są standardem, który się sprawdził i na który zasługuje także Bydgoszcz – nawet jeżeli wprowadzenie Karty możliwe jest tak późno i dopiero na chwilę przed wyborami samorządowymi.

Buspas w ciągu ulic Paderewskiego i Staszica między Aleją Mickiewicza i ul. Markwarta usprawnił podróż autobusem ze wschodu Bydgoszczy do centrum, jednak prawdziwym wyzwaniem pozostaje wciąż ul. Kujawska dla zjeżdżających w stronę Ronda Bernardyńskiego. Prezydent Dombrowicz może obawiać się uprzywilejowania komunikacji publicznej w tym miejscu przed wyborami, jednak dla przyszłego prezydenta (lub przyszłej prezydent!) Bydgoszczy, wytyczenie w tym miejscu osobnego pasa dla autobusów powinno być jedną z pierwszych decyzji. Mieszkanki i mieszkańcy Warszawy rok temu byli przeciwni wytyczaniu pasów wyłącznie dla autobusów, ale od tego czasu wyznaczono już 35 km buspasów, w tym w ścisłym centrum miasta, i w chwili obecnej swoje niezadowolenie wyraża już tylko co piąta osoba. To rozwiązanie, które jest ekologiczne, prospołeczne i egalitarne – z autobusu może skorzystać większość z nas, z samochodu – nie każdy.

Rowery bardzo często dalej – w zupełnie niezrozumiały sposób – traktowane są jako rekreacja, na którą miejsce można znaleźć w Myślęcinku, a nie w centrum. To błąd! Większość pokonywanych przez nas w mieście podróży odbywa się na trasie nie dłuższej niż 5 km. To odległość, którą bez problemu znaczna część z nas może pokonać rowerem – pod warunkiem istnienia odpowiedniej infrastruktury, takiej jak dobra pod względem wykonania i lokalizacji ścieżka oraz stojak rowerowy blisko miejsca docelowego. To naprawdę dużo nie kosztuje, a przynosi wymierne korzyści – im więcej osób, które zdecydują się wsiąść na rower zamiast do samochodu, tym mniej hałasu, tym więcej czystego powietrza, zdrowsze społeczeństwo – a wszystko to ma wpływ na obniżenie kosztów społecznych, w tym na przykład wydatków na służbę zdrowia. (A jeżeli już tak bardzo władzom zależy na wyprowadzeniu rowerzystek i rowerzystów do Myślęcinka, to niech zapewnią chociaż porządną ścieżkę rowerową wzdłuż ul. Gdańskiej, żeby do Myślęcinka dojazd był szybki i bezpieczny.)

Podobnie rzecz ma się z gminami ościennymi, za którymi zdaje się nie przepadać Konstanty Dombrowicz. Białe Błota bardzo dużo dopłacają do utrzymania linii 92 kursującej między Rondem Grunwaldzkim a Murowańcem – pojawiają się nawet sygnały, że te koszty są za duże i gmina może chcieć zrezygnować z umowy z Bydgoszczą. Tymczasem sprawna komunikacja zbiorowa, łącząca Bydgoszcz z gminami ościennymi, to nie tylko ułatwienie dojazdu mieszkankom i mieszkańcom Białych Błot, Osielska, Brzozy, czy Niemcza. To także zysk dla bydgoszczanek i bydgoszczan w postaci czystszego powietrza oraz mniejszej ilości samochodów w centrum, czyli braku korków paraliżujących miasto. Nie zrobimy na złość tym, którzy mieszkają poza Bydgoszczą, utrudniając im dojazd do centrum – tracimy na tym wszyscy.

Szkoda, że Urząd Miasta angażuje się w obchody Europejskiego Dnia Bez Samochodu w tak niewielkim stopniu, a główną imprezę organizuje prywatna uczelnia. Szkoda, że na tej imprezie nie pojawia się prezydent miasta – szkoda także, że dzieje się tak ze względu na jego udział we mszy świętej w tym samym czasie. Szkoda, że polityka transportowa wciąż nie należy do najważniejszych tematów przed wyborami samorządowymi.

Warto, żeby (nowy!) prezydent zrobił bilans ekologiczny – priorytet zdecydowanie należy się komunikacji pieszej, następnie rowerowej i zbiorowej, a dopiero na samym końcu należy myśleć o pojedynczych samochodach z pojedynczymi kierowcami. Warto, żeby ewentualne zyski i straty brać pod uwagę dokonując wszelkich decyzji. Budowa nowej drogi czy wyposażenie autobusów w klimatyzację? Kolejny parking dla samochodów w centrum czy inwestycja w chodniki dostosowane do potrzeb osób z niepełnosprawnością i rodziców z dziecięcym wózkiem? Budowa przejścia podziemnego lub naziemnego przy ulicy czy wydłużenie lub zmiana trasy kursowania autobusu, zgodnie z potrzebami mieszkanek i mieszkańców? Zieloni nie mają takich dylematów.


Paweł Fischer-Kotowski, przewodniczący koła bydgoskiego Zielonych 2004

wtorek, 14 września 2010

Szantaż i zakładnicy!

Czyli jak się robi politykę w Bydgoszczy...

Co wspólnego ma z sobą aquapark i bloki Bydgoskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego w Fordonie? Dotąd nic. Ale tylko dotąd. Oto bowiem Prezydent Bydgoszczy podjął decyzję, aby wreszcie zrealizować jakiś własny, duży projekt w mieście. Chce zbudować aquapark. Największy w Polsce. Jak zamierza to zrobić? Ano szantażem i braniem zakładników.

O co chodzi?

Pomysł budowy aquaparku jest ekonomicznie, społecznie i środowiskowo kompletnie bez sensu. Ma to być bowiem jeden z najdroższych i najbardziej luksusowych obiektów tego typu w Polsce. Pamiętajmy, że mówimy o inwestycji w mieście, w którym nie ma w centrum miasta ani jednej trasy rowerowej logicznie przebiegającej z jednego punktu do innego, tak aby rowerzyści i rowerzystki mogli cokolwiek załatwić. Promuje się w mieście wyłącznie indywidualną komunikację samochodową, zaś rowerową, wedle słów Dyrektora Zarządu Dróg Miejskich Jana Siudy, wyłącznie dopuszcza. Nasze miasto regularnie staje w jednym wielkim korku. Nie realizuje się żadnych projektów o charakterze cywilizacyjnym i modernizacyjnym. Realizowana polityka nie ma pojęcia o tym, co to są zasady zrównoważonego rozwoju. Myśli się wyłącznie o ekonomicznej stronie miasta. Społeczna i środowiskowa muszą radzić sobie same. W takim oto mieście, jego prezydent chce zbudować wodnego giganta. Efektem inwestycji będzie wyłącznie jeszcze dalej idące rozwarstwienie ekonomiczne i społeczne miasta, już i tak ogromne. Niektórzy będą bawić się w pięknych basenach pijąc drinki z parasolkami, zapewne parkując swoje samochody przed wejściem do obiektu, w środku Leśnego Parku Kultury i Wypoczynku - jednego z największych w Europie. Inni zaś będą dalej nielegalnie zasiedlać ogrody działkowe, bojąc się na zmianę powodzi i mrozów, bo miasto nie pozwala im odzyskać godności obywatelskiej i ludzkiej.

Zatem kiedy prezydent poprosił Radę Miasta o zgodę na poręczenie kredytu na budowę aquaparku, ta powiedziała nie. Należy przypuszczać, że nie dlatego, że pomysł jest kompletnie niezrównoważony, a z zupełnie innych powodów, bliżej mi nie znanych, a sprowadzających się zapewne do argumentów wyłącznie ekonomiczno-budżetowych.

Co w tej sytuacji robi prezydent?

Mając do dyspozycji takie a nie inne prawo, szantażuje: proponuje głosowanie w ramach jednej sesji Rady Miasta nad kilkoma zmianami budżetu (prawo pozwala na głosowanie w trakcie jednej sesji Rady Miasta, wyłącznie jednej uchwały zmieniającej budżet; może ona mieć kilka różnych punktów, ale uchwała musi być jedna). W ramach tego połączonego głosowania Rada Miasta ma podjąć decyzję między innymi o poręczeniu kredytu na aquapark oraz wyasygnowaniu ponad miliona złotych na budowę bloków Bydgoskiego Towarzystwa Budownictwa Społecznego. Musimy tu zaznaczyć, że Bydgoszcz jest miastem potrzebującym gwałtownie dużej liczby tanich mieszkań.

Co oznacza wskazana sytuacja?

Po pierwsze, że prezydent chce za pomocą szantażu wymóc poparcie dla aquaparku. Jeśli bowiem rajcy i rajczynie powiedzą NIE aquaparkowi, to powiedzą również NIE taniemu budownictwu społecznemu. Do tego zmusza ich prezydent.

Po drugie, że prezydent bierze jako zakładników bydgoszczan i bydgoszczanki, którzy w duchu solidarności mają prawo - aby żyć godnie - do naszego wsparcia w postaci budowy tanich mieszkań.

Pytam zatem: czy godzi się zniżać do takich czynów? Czy szantażowanie Rady Miasta, branie na zakładników tych, którym trzeba pomagać i wspierać i wymuszanie budowy aquaparku w ten sposób jest samorządne, obywatelskie czy autorytarne?

I co dalej?

Prezydent jest zdeterminowany, zatem zrozumienia u niego nie znajdziemy. Piłka w rękach Rady Miasta. Droga Rado, można nie głosować uchwały. Można wnieść o zwołanie osobnej, nadzwyczajnej sesji Rady, wyłącznie w celu rozpatrzenia kwestii aquaparku. Takie wydzielenie znajdzie uznanie w oczach bydgoszczan i bydgoszczanek. Będzie też odważnym gestem rozpoczynającym przywracanie Bydgoszczy samorządności. Droga Rado Miasta Bydgoszczy, o takie rzeczy warto walczyć.

Karol Zamojski, członek rady koła bydgoskiego Zielonych 2004

poniedziałek, 13 września 2010

There is no TINA*

Rok temu z haczykiem udało mi się wybronić przed wycinką dwa drzewa rosnące przed klatką bloku, w którym wtedy mieszkałam. O sprawie pisała między innymi „Gazeta Pomorska” (http://www.pomorska.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20090804/BYDGOSZCZ01/482943651). Minął rok z haczykiem, już tam nie mieszkam, ale drzewa wciąż rosną i rosną. A ja wciąż jestem w Zielonych 2004. Nadal bowiem wierzę, że inny świat jest możliwy. Choć to może kwestia dyskusyjna – wydaje mi się, że wraz z upływem czasu obrastam w jakieś przydatne mądrości życiowe. Wyklucza to zatem – chyba, mam nadzieję – potencjalną infantylność czy młodzieńczą naiwność wyżej wymienionego alterglobalistycznego hasła, jakie to łatki mógłby mu, temu hasłu, przypiąć jakiś zrzędo-sceptyk. A bo to ich mało, tych zrzędo-sceptyków? Zawsze się jakiś znajdzie, za każdym rogiem jeden się czai – żeby wyskoczyć nagle i z dezaprobatą pogrozić palcem w geście „nie, nie, nie, proszę się rozejść i wrócić pod miotłę, gdzie wasze miejsce, i tam cicho siedzieć”.

Tak, im jestem starsza, tym mocniej i mocniej wierzę, że istnieje alternatywa dla neoliberalnej globalizacji korporacyjnej, dla takiego status quo, na które wszyscy narzekają, ale nikt nic nie robi, by je zmienić. No właśnie. Już dochodzę do sedna sprawy. Cierpliwości!

Po zeszłorocznej interwencji w sprawie drzew rosnących przed moją byłą klatką, w tym roku przyszedł czas na kolejną (interwencję, nie klatkę). Nie wahałam się ani przez moment, kiedy w „Czasie Świecia”, lokalnym dodatku do „Gazety Wyborczej”, wyczytałam o planowanej przez radnych gminy Lniano wycince lip objętych ochroną, rosnących przy trasie Lniano–Tleń. W pół godziny napisałam list otwarty do pięciu instytucji, jakie podejrzewałam o to, że mogłyby być równie jak ja zaniepokojone zaistniałą sytuacją. (List do przeczytania na stronie internetowej Zielonych 2004 pod adresem: http://www.zieloni2004.pl/art-3807.htm). Odpowiedzi doczekałam się ze strony zaledwie jednej z nich – Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Bydgoszczy – w dodatku nie do końca klarownej (http://www.zieloni2004.pl/art-3816.htm). Ale nie o tym chciałam pisać. Po tym, jak poklęłam sobie w duchu na urzędnicze wygrzane stołki, zaczęłam rozmyślać w innym kierunku. Z jednej strony, w kierunku równie pesymistycznym, ale z drugiej – dającym jakąś nadzieję. Chodzi o reakcje moich znajomych na takie moje „akcje”: chodzi to, zbiera jakieś podpisy, wykłóca się, szarpie, pisze listy, wyrywa sobie włosy owładnięta trichotillomanią. „Fajnie – mówią – fajnie, zajebiście, że KTOŚ COŚ ROBI, super. Mi wycięli pod blokiem drzewa i nikt nic nie zrobił. Ach i och, co za zły świat”. Jak to: KTOŚ COŚ ROBI? No, ja na przykład robię, ale ty też możesz. On, ona, oni mogą. My możemy, wy możecie. Pomożecie?

Jesteś obywatelem/obywatelką – nie tylko możesz, ale i powinieneś/powinnaś. Co to za letarg, niewiara we własne możliwości, w ważność głosu jednego, pojedynczego, „szarego” człowieka, za którym nikt nie stoi? Że niby nie ma znaczenia: zbyt cichy, pozostanie niedosłyszany? Brednia. Przypomniało mi się, jak Darek Szwed, współprzewodniczący Zielonych 2004, objaśniał jakiś czas temu na Facebooku matematyczne podstawy polskiej DEMOKRACJI: „100 000 podpisów = 1 x 100 000 podpisów = 10 x 10 000 podpisów = 100 x 1000 podpisów = 1000 x 100 podpisów = 10 000 x 10 podpisów = 100 000 x 1 podpis. Dlatego każda i każdy z NAS jest tak ważna i ważny dla PRZYRODY – Ty decydujesz, w jakim KRAJU mieszkasz!”.

Dobre, lubię to. I będę dalej chodzić, zbierać jakieś podpisy, wykłócać się, szarpać, pisać listy i wyrywać sobie włosy owładnięta trichotillomanią – tak długo, aż to zrozumiesz, że możesz, że warto, i połączymy nasze siły w walce o inny, lepszy świat dla nas i dla przyszłych pokoleń.

Emilia Walczak, przewodnicząca koła bydgoskiego Zielonych 2004

***
* TINA − akronim slogan „There is no alternative” (z ang. nie ma alternatywy), który był używany przez Margaret Thatcher, byłą premier Wielkiej Brytanii. Slogan ten odnosi się do poglądu, że globalizacja ma opierać się na wolnym rynku i wolnym handlu, gdyż nie istnieje żadna alternatywa dla globalnego kapitalizmu. Zdobył on popularność wśród zwolenników neoliberalnego modelu globalizacji. Alterglobaliści uważają natomiast, że rzekomy brak alternatywy to chwyt retoryczny, mający na celu wyciszenie dyskusji nad kształtem globalizacji. Został ukuty opozycyjny wobec TINA slogan TATA! („There are thousands of alternatives!", z ang. istnieją tysiące możliwości), który nawiązuje z kolei do popularnego hasła alterglobalistów „another world is possibile” („inny świat jest możliwy”).
Źródło: Wikipedia

piątek, 10 września 2010

future of antytraffic city

Wyrażamy ogromną satysfakcję związaną z faktem podjęcia przez urzędników z Bydgoszczy, niezwykle obywatelskiej inicjatywy zwiększenia liczby miejsc parkingowych w mieście, poprzez likwidację niepotrzebnych znaków zakazujących i ograniczających postój samochodów* oraz decyzji o niepozwoleniu na jeżdżenie po ulicy Gdańskiej na rowerach. **

Jestem dumni z faktu, że urzędnicy postanowili uczynić Bydgoszcz miastem dla ludzi. Dla tych, o których faktycznie należy dbać. Musimy bowiem zawsze starać się o wspieranie wykluczonych. Wszak to kierowców samochodów osobowych ignoruje się przy konstruowaniu budżetu miejskiego, zawsze ograniczając budowy i remonty dróg. To kierowcy są jedyną grupą komunikacyjną, która nie hałasuje w mieście i nie zanieczyszcza go. Wreszcie to kierowcy potrafią zająć w przestrzeni publicznej, w swych samochodach, najmniej miejsca na osobę. Nie są bowiem samochody, w odróżnieniu od rowerów - za szerokie oraz w odróżnieniu od pieszych, nie korkują miast.

Biorąc pod uwagę powyższe czynniki, pragnę zaproponować
dalsze kroki w racjonalizacji korzystania z przestrzeni publicznej w mieście:

1. wyprowadzenie ruchu pieszego z miasta,

2. pobudowanie pieszej obwodnicy miasta,

3. wprowadzenie systemu certyfikacji "auto śródmiejskie" - główne cechy auta śródmiejskiego: dwuosobowe, silnik minimum 2000 cm sześciennych, zużycie paliwa nie mniejsze niż 14 litrów/ 100 km w cyklu miejskim,

4. wyposażenie obwodnicy w wypożyczalnie samochodów posiadających certyfikaty "auto śródmiejskie" zezwalające na wjazd do centrum miasta,

5. wprowadzenie zakazu poruszania się rowerem po mieście, w celu zwiększenia poczucia bezpieczeństwa kierowców, którzy dzięki temu nie będą przeżywali stresów związanych z możliwością porysowania lakieru przez nieuważnych rowerzystów,

6. zakazu poruszania się obrębie śródmieścia więcej niż dwu osób w samochodzie,

7. wprowadzenie systemu dopłat dla pojazdów indywidualnych, których właściciele spełnią wymogi zw. z certyfikatem auta śródmiejskiego,

8. wprowadzenie tzw. "aucikowego" w kwocie 5000 złotych za drugi i każdy następny samochód jednego właściciela używany w obrębie śródmieścia i posiadający certyfikat "auto śródmiejskie".

Jestem głęboko przekonany, że ten pakiet procywilizacyjnych zmian, sprawi, że Bydgoszcz bardzo szybko dołączy do światowych miast o najwyższym poziomie rozwoju. Z radością będę też obserwował jak w centrum miasta, w miejsce brzydkich i niekształtnych ludzi, zwłaszcza niezdrowo i nieanatomicznie powyginanych na rowerach, pojawią się lśniące i piękne samochody. Wówczas już tylko krok pozostanie do likwidacji chodników, przejść dla pieszych (duża oszczędność na sygnalizacji) oraz trawników, parków i skwerów (kolejne etapy oszczędności). W niedługim czasie w miejsce nielicznych ogródków piwnych, nikomu niepotrzebnych, będą mogły powstać małe stacje benzynowe, a na płycie starego rynku będzie można zlokalizować wielki automarket-drive.

Raz jeszcze dziękuję za pracę organiczną nad rozwojem miasta, rozpoczętą likwidacją zakazów postojów w mieście oraz utrzymaniem zakazu ruchu dla rowerzystów na ulicy Gdańskiej.
wdzięczny
____________

Karol Zamojski, członek rady koła bydgoskiego Zielonych 2004
Tekst pochodzi z bloga Karola Zamojskiego - Bydgoszcz Znaczy Razem

wtorek, 7 września 2010

Powołaliśmy koło bydgoskie Zielonych 2004

W sobotę, 4 września 2010 roku, powołaliśmy bydgoskie koło Zielonych 2004. Podczas spotkania założycielskiego wybrano władze koła. W Zielonych na każdym szczeblu obowiązuje parytet, dlatego mamy przewodniczącą - Emilię Walczak oraz przewodniczącego, którym został Paweł Fischer-Kotowski. Jako skarbnika wybrano Jacka Michałka. W skład Rady Koła weszła także Marta Megger oraz Karol Zamojski.

Więcej informacji o nas oraz program Zielonych 2004 znajdziesz na naszej stronie internetowej www.bydgoszcz.zieloni2004.pl. Zielona rewolucja w drodze!