środa, 27 października 2010

Dlaczego Bydgoszcz nie znalazła się wśród pięciu najbardziej kulturalnych miast Polski?

Komentarz Emilii Walczak, przewodniczącej koła bydgoskiego Zielonych 2004, zamieszczony w „Expressie Bydgoskim” dnia 27 października 2010 („Spojrzenie z bydgoskiej lewej strony”, s. 4):

Nie trzeba być ekspertem, aby wiedzieć, że po pierwsze, odpadliśmy z rywalizacji o tytuł ESK 2016 dlatego, że do konkursu przystąpiliśmy za późno. Poza tym w atmosferze zawiści wynikającej z odwiecznych animozji bydgosko-toruńskich, dla mnie całkiem niezrozumiałych. Ostatecznie konflikt nie przysłużył się ani nam, ani Toruniowi.

Po drugie, jeśli kulturę potraktujemy jako pewnego rodzaju „nadbudowę”, czyli szeroką ofertę kulturalną, w której możemy dowolnie przebierać i wybierać, niezbędna jest też solidna „baza”, czyli odpowiednie, atrakcyjne warunki dla „klasy kreatywnej”: artystów, animatorów kultury, wykładowców akademickich, architektów zbiorowej świadomości. Te warunki muszą być zapewnione w pierwszej kolejności przez włodarzy miasta, którzy powinni robić wszystko, aby uczynić miasto tolerancyjnym, otwartym na wszelkiego rodzaju nowości, na „inność” czy ekscentryczność. Różnorodność jest bowiem jednym z podstawowych gwarantów rozwoju współczesnych miast, w tym przede wszystkim rozwoju kulturalnego. Polityka kulturalna miasta powinna być oparta na demokracji i egalitaryzmie; równym dostępie do współtworzenia kultury i jej odbioru. Tu brawo za „pospolite ruszenie” bydgoszczan do prac przy przygotowywaniu aplikacji, a decydentom dzięki za konsultacje społeczne.

Jednakże pamiętajmy przy tym, że oferta kulturalna miasta nie powinna być nigdy zależna od gustów aktualnie rządzących, podlegać cenzurze ani służyć celom politycznym - tymczasem decyzja o przystąpieniu do konkursu zapadła prawie że tuż przed wyborami nowego prezydenta Bydgoszczy. Jest w tym wszystkim jakiś zgrzyt, jakbyśmy chcieli, a nie mogli. Myślę jednak, że jeśli będziemy mieli w głowach słowa-klucze, jak „równość” i „różnorodność”, jeśli będziemy współdziałać, a nie niezdrowo konkurować o granty na działalność kulturalną, to potencjału wyzwolonego w trakcie walki o tytuł ESK 2016 nie zaprzepaścimy.

poniedziałek, 18 października 2010

Edukacyjne życzenia

To był wielki tydzień dla polskiej edukacji, która w czwartek obchodziła swoje wielkie święto. Jednak już od poniedziałku wręczane jej były z tej okazji prezenty, w postaci reform. Pierwsza to projekt zmian w prawie oświatowym, które pozwolą na łączenie placówek oświatowych tego samego typu (np. kilka podstawówek, ale również przedszkoli i podstawówek czy gimnazjów i liceów) w jeden duży organizm. Główny cel to ułatwienie dzieciom dostępu do specjalistów – taki organizm zatrudniać będzie wykwalifikowanych nauczycieli na pełen etat, którzy wypracowywać będą w poszczególnych placówkach składających się na wspomniany organizm. Reforma nie do końca odpowiadająca na najpilniejsze potrzeby edukacji, niedopracowana (nie wiadomo np. kto utrzymywać będzie połączone gimnazjum z liceum, skoro obecnie na pierwsze łoży gmina, na drugie powiat), niedostatecznie przedyskutowana ze środowiskiem (na co uwagę zwrócił choćby ZNP).

Kolejny prezent – likwidacja Centralnej Komisji Egzaminacyjnej i powołanie w jej miejsce Krajowego Ośrodka Egzaminów i Ewaluacji. Co się zmieni prócz nazwy? Zasadniczo wszystko i nic. Wszystko będzie funkcjonowało jak dotąd, nastąpi tylko zmiana nazwy miejsc pracy setek osób (nazwę zmienią również m.in. Okręgowe Komisje Egzaminacyjne, na kanwie których powstaną Regionalne Ośrodki Jakości Edukacji), które zasadniczo wciąż zajmować się będą tym, czym zajmowały się dotąd. Reforma genialna w swej prostocie… Pochłonie zapewne mnóstwo pieniędzy, energii wielu osób (zapewne pochłonęła jej mnóstwo od ludzi, którzy nad nią pracowali i w pocie czoła wymyślali nowe, lepiej brzmiące nazwy tych samych instytucji…), wprowadzi (przynajmniej początkowo) chaos, a koniec końców nic z całego zamieszania nie wyniknie….

Zostawmy prezenty, przejdźmy do samych obchodów Dnia Edukacji Narodowej. W całej Polsce wręczano nauczycielom i nauczycielkom nagrody i wyróżnienia. Podczas uroczystości w Warszawie głos zabrał premier Donald Tusk, zapewniając, że szkoła wciąż kłaść będzie nacisk na konkurencyjność, dostosowanie do rynków pracy (zarówno tych lokalnych jak i globalnych). Ani słowa o wychowaniu, wartościach, poruszaniu się w nowoczesnym społeczeństwie, rozwoju, społeczeństwie obywatelskim. Zamiast tego – podsycanie wyścigu szczurów i pogoni za Mamoną. Natomiast Pani Minister Hall w swoim liście rozesłanym z okazji Dnia Edukacji Narodowej do wszystkich szkół prócz podziękowań dla pedagogów i prośby o dalszą pomoc w „unowocześnianiu” polskiej oświaty zaznaczyła, że „troska o podniesienie jakości kształcenia to jedno z najważniejszych zadań systemu oświaty”. Ja się z tym absolutnie zgadzam (przy zaznaczeniu, ze rzeczywiście jest to jedno z najważniejszych, nie zaś jedyne ważne czy najważniejsze zadanie) i podpisuję pod tym obiema rękami! Tylko czy ten cel uda nam się osiągnąć poprzez coroczne obniżanie wymagań wobec uczniów i uczennic, żenująco niski poziom egzaminów maturalnych czy zmianę nazw instytucji mających dbać o podnoszenie poziomu i jakości kształcenia? Czy takie prezenty jak te wręczone polskiej szkole z okazji jej święta zmienią rzeczywiście polską szkołę na lepsze? Rozwiążą jej wszystkie (ba! jakiekolwiek) palące problemy?

Wracając jednak do świętowania 14 października – były prezenty, była też impreza. Zabrakło jednego – życzeń.

Dlatego z okazji tak ważnego święta jakim niewątpliwie jest Dzień Edukacji Narodowej chciałabym złożyć nieco spóźnione, ale najserdeczniejsze życzenia polskiej szkole. Tak tradycyjnie: szczęścia i pomyślności – żeby przychylność losu i łut szczęścia pomagały w zmianach i wpływały na szczęśliwość i zadowolenie uczniów i uczennic, nauczycieli i nauczycielek i wszystkich osób, dla których szkoła jest ważnym elementem życia. Pieniędzy oczywiście również życzę – na nowe żłobki, przedszkola, pracownie komputerowe, wyposażenia sal i laboratoriów, godne wynagrodzenia dla pracowników i pracownic oświaty. Mnóstwa prezentów – koniecznie takich trafionych, przydatnych i wymarzonych. Ale przede wszystkim życzę polskiej szkole czegoś, czego brakuje jej najbardziej - ZDROWIA.

Od samego początku, czyli od ponad 20 lat, oczywistym jest, że polska szkoła jest ciężko chora i trzeba ją leczyć. Tak długi okres czasu powinien wystarczyć na przeprowadzenie szeregu kompleksowych badań, postawieniu diagnozy, konsultowanej oczywiście z dziesiątkami specjalistów, wreszcie na rozpoczęcie leczenia i rehabilitację. Tymczasem praktycznie bez jakichkolwiek badań postawiono złą diagnozę, pacjentkę oddano w ręce niekompetentnego i niewykwalifikowanego personelu i rozpoczęto niesamowicie kosztowne, ale jakże nieskuteczne leczenie. To trochę tak, jakby leczono grypę antybiotykiem – nie dość, że nie zwalczano choroby, to jeszcze wyniszczono i osłabiano i tak już chory organizm. Mało tego – leki te powodują skutki uboczne i przyczyniły się do powstawania zupełnie nowych schorzeń.

Życzę polskiej szkole powstania specjalnego zespołu, który z uwagą i troskliwością, w sposób fachowy i kompetentny zajmie się jej leczeniem. Niech na czele tego zespołu stanie prawdziwy specjalista lub specjalistka, osoba ciesząca się uznaniem i autorytetem, ale jednocześnie otwarta i nastawiona na współpracę z innymi. Niech w skład tego zespołu wejdą osoby, które tworzą organizm jakim jest szkoła – uczniowie i uczennice, studenci i studentki, nauczyciele i nauczycielki, dyrektorzy i dyrektorki, przedstawiciele i przedstawicielki środowisk akademickich – przecież to oni, a w zasadzie MY – całe społeczeństwo, bo przecież każdy i każda z nas kiedyś było/jest/będzie uczniem/uczennicą, wiele z nas było/jest/będzie studentem/studentką, część z nas pracować będzie w szkołach czy na uniwersytetach, a więc MY jesteśmy najlepszymi specjalistami i specjalistkami w dziedzinie polskiej szkoły. Tylko my, WSPÓLNIE jesteśmy w stanie postawić trafną diagnozę i rozpocząć skuteczne leczenie i ją ostatecznie uzdrowić. MY wiemy jakie są bolączki polskiej szkoły, wiemy najlepiej z jakimi problemami spotykamy się na co dzień, jakie są nasze oczekiwania i potrzeby.

Dlatego również nam wszystkim – przede wszystkim uczniom i uczennicom, studentom i studentkom, nauczycielom i nauczycielkom z okazji święta polskiej edukacji złożyć pragnę życzenia.

Życzę nam, żeby polska szkoła stała się rzeczywiście nasza – żebyśmy mieli wpływ na jej kształt, a ona żeby odpowiadała naszym potrzebom i oczekiwaniom. Życzę nam, żebyśmy wszyscy i wszystkie czuły i czuli się w szkole bezpiecznie, żeby panowała w niej powszechna równość i tolerancja. Żebyśmy nie musieli niczego udawać, mogli być sobą i pielęgnować swój indywidualizm, który jednocześnie pożytkować będziemy na rzecz ogółu. Nauczycielkom i nauczycielom życzę należytego im szacunku, wsparcia w tej ciężkiej pracy oraz godziwego wynagrodzenia. Przede wszystkim zaś życzę Wam żebyście robili to, do czego czujecie się zapewne powołani – czyli do nauczania i wychowywania, nie kazania uczniom i uczennicom wiedzieć [co znajduje się w modelu odpowiedzi], szaleńczej pogoni za wyrabianiem często fizycznie niemożliwych do zrealizowania norm i podstaw programowych oraz wypełniania milionów rubryczek i innych świstków. Uczniom i uczennicom zaś życzę dostępu do rzetelnej i przydatnej wiedzy, która rzeczywiście przygotuje Was do życia w nowoczesnym społeczeństwie. Życzę Wam egzaminów, które sprawdzać będą Wasz poziom wiedzy i umiejętność krytycznego myślenia, nie zaś umiejętność wstrzeliwania się w model odpowiedzi.

I szczerze nam życzę, aby nie okazało się za późno na realizację tych marzeń i życzeń…

Marta Megger, członkini rady koła bydgoskiego Zielonych 2004

czwartek, 7 października 2010

Migracja aborcyjna – sprawozdanie, z lewa zdanie…

Dnia 4 października 2010 roku, w nowo otwartej księgarni Ówczesna przy ulicy Długiej w Bydgoszczy, odbyła się debata poświęcona – choć to może niewłaściwie słowo, zważywszy na końcowe jej wnioski… A więc odbyła się debata na temat tak zwanej turystyki aborcyjnej, zainicjowana, było nie było, przeze mnie, a w której, oprócz mnie jako moderatorki (i znów Word podkreśla mi czerwonym szlaczkiem żeńskie formy!), udział wzięły: Anna Mackiewicz, radna Bydgoszczy, członkini Sojuszu Lewicy Demokratycznej i wiceprzewodnicząca Demokratycznej Unii Kobiet; mecenas Agnieszka Stefanowicz; pedagożka i edukatorka seksualna Monika Grabarek oraz Magdalena Marcinkowska – członkini bydgoskiego oddziału Partii Kobiet. Debata poprzedzała pokaz filmu „Przełamując ciszę”, zrealizowanego przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny (Federę), pomysłu m.in. Wandy Nowickiej, prezeski tejże organizacji.

Ten nasz społeczny bydgoski event odbył się po trosze ze względu na wydarzenie, jakim było niedawne wysłuchanie obywatelskie na temat „Turystyka aborcyjna Polek” – zorganizowane przez Federę właśnie, dnia 26 sierpnia br. w Sejmie RP – a po trosze jako „przedłużenie” („Freud by się uśmiał”, rzekłby mizogin) publicznej debaty, jaką rozpoczęłam, było nie było, kurde, znowu ja, w listopadzie roku ubiegłego debatą na temat podziemia aborcyjnego i projekcją filmu „Podziemne państwo kobiet” (5 listopada, Teatr Polski w Bydgoszczy). Kto pamięta tamte wydarzenia, ten mógłby/mogłaby spytać, czy wyszłyśmy z Ówczesnej cało i bezpiecznie, zważywszy na ubiegłoroczny frondowo-expressobydgoski pucz. Otóż tak. Tym razem obyło się bez niepotrzebnych expressów, znaczy się: ekscesów. Nie było nas wiele, ale za to było bardzo, bardzo merytorycznie. Naprawdę warto było przyjść, posłuchać, popatrzeć. I wszystko to, hm, pro publico bono. Czyli za free.

No a kto nie był, ten trąba. No bo jak tu nie brać, jak dają?

Dla mnie niepojęte ;-)

Zaczęłam od spełnienia prośby dwóch czytelniczek (czytelników? Ach, ta fasadowość nicków…) portalu Feminoteki: żeby określenie „turystyka aborcyjna” zastąpić „migracją aborcyjną”, bowiem turystykę odbieramy przeważnie raczej jako coś przyjemnego, natomiast to właśnie migracja oznacza to, o czym miała być mowa – czyli przymusowe przemieszczanie się w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Zgoda, wniosek przeszedł jednogłośnie.

Na początek Monika Grabarek wprowadziła nas w temat, co to takiego ta migracja, czym jest spowodowana. Następnie Agnieszka Stefanowicz opowiedziała o tym, jak zmieniało się polskie prawo, regulujące na przestrzeni lat dopuszczalność aborcji. Od kwestii prawnej przeszłyśmy do kwestii politycznej. Magdalena Marcinkowska przedstawiła pomysły Partii Kobiet na rozwiązanie „problemu”, na co atak przypuściły Monika wraz z Anną Mackiewicz. „Programowa, przymusowa seria konsultacji kobiety chcącej dokonać aborcji z psychologiem to nonszalancja w stosunku do mówienia o inteligencji kobiet w ogóle – to po pierwsze. A po drugie, to gra na zwłokę” – oburzały się adherentki lewicy.

Zapytałam o tzw. „komitety Bujaka”, czyli spontaniczny ruch na rzecz referendum w sprawie aborcji, jaki przetoczył się przez Polskę w roku 1992, największy po ‘89 zryw społeczeństwa obywatelskiego, kiedy to zebrano około dwóch milionów podpisów za depenalizacją aborcji, a którego efekt był taki, że… petycja została zignorowana przez Sejm. Jak można mieć zatem jakąkolwiek nadzieję na Zmianę? Jak można wierzyć w sukces tych ponad 180 tysięcy podpisów zebranych w zeszłym roku pod tzw. ustawą parytetową, podczas gdy ignorowane są w naszym kraju blisko dwa miliony podpisów?! Może rację ma Agnieszka Graff pisząca m.in. w „Magmie”, że „dziś nie mówimy już nawet o szansach na legalizację aborcji. Zastanawiamy się rozpaczliwie, jak przeciwstawić się projektom zakazania in vitro”, chcąc powstrzymać przyszłą potencjalną falę turystyki/migracji reprodukcyjnej?

Skrytykowany został Kościół katolicki, zaglądający kobietom pod spódnice. Poza tym potrzeba nam: pełnomocniczki/ka ds. kobiet, lub ds. równego traktowania – ale takiego/takiej z prawdziwego zdarzenia, a nie pani Radziszewskiej… Potrzeba więcej kobiet w parlamencie, bo to kobiety powinny mieć możliwość decydowania o życiu kobiet (Mackiewicz). Potrzeba edukacji seksualnej, podpartej dobrymi podręcznikami, jak chociażby „Nowoczesne wychowanie seksualne” Z. Lwa-Starowicza i K. Szczerby; potrzeba powszechnego dostępu do antykoncepcji; słowem: potrzeba pogłębienia świadomości. „Inaczej dziewczyny po stosunku nadal będą wprowadzać do pochwy tampon nasączony… domestosem” (Grabarek).

Tak, ja też byłam w szoku. Migracja aborcyjna to zatem też, prócz tego, że kwestia prawna i polityczna, również kwestia zdrowia publicznego. A na nim, jak widać, mamy poważny uszczerbek.

Wszystko to jednak, wszystkie te nasze rozpaczliwe postulaty od lat poddawane są spychologii. Dlaczego? „Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o…” (Grabarek)…

I jak tu wierzyć w państwo prawa? Prawa… demokratycznego?

PS Niemniej, jak mawia klasyk, warto rozmawiać. I będę tego typu debaty społeczne inicjować dalej. Do upadłej. Tak mi dopomóż Bogini.

Emilia Walczak, przewodnicząca koła bydgoskiego Zielonych 2004