Joanna Szweda, Krytyka Polityczna: Co skłoniło cię do wzięcia udziału w wyborach do Rady Miasta Bydgoszczy?
Emilia Walczak*: Obserwuję kwestię wyborów samorządowych od dawna, od frontu i zza kulis, i wszędzie widzę poklepujących się po plecach facetów, każdy każdemu coś załatwia w zamian za coś, i tak wzajemnie się adorują w kółko. Tak wygląda bydgoska arena „polityczna”. Nawet jeżeli w wyborach startują moi rówieśnicy, koledzy z podstawówki czy liceum, to i tak zaczynają mieć wymalowane na twarzy kolesiostwo. Ruszyłam do wyborów, bo jestem kobietą, bo chcę, żeby było nas więcej na szczeblach decyzyjnych, żeby polityka miała bardziej cywilizowaną twarz (śmiech). Oczywiście nie mam tu na myśli rozwoju sytuacji à la „Ja, prezydenta” Hanny Samson. Marzy mi się po prostu równowaga. No i równość szans, ale to dopiero musimy sobie my, kobiety, wywalczyć, żeby łatwiej było siostrom w przyszłości. Tak, jestem feministką i nie boję się do tego przyznawać publicznie. Jeśli trzeba będzie, przyznam się też do innych rzeczy (śmiech).
Co chcesz zmienić?
Oblicze polityki – to po pierwsze. Jeśli uda mi się przyczynić do tego, że nasza lokalna polityka będzie miała twarz bardziej ludzką, to będzie to naprawdę wiele. Nie chciałabym jak mantry powtarzać postulatów wyborczych ludzi związanych z młodą lewicą, jak przedszkola, żłobki, ogródki jordanowskie, wspólna przestrzeń, wspieranie inicjatyw służących budowaniu społeczeństwa obywatelskiego, pełnomocnik do spraw równego traktowania, ścieżki rowerowe, tani i bezpieczny transport publiczny. Ale tak się składa, że nie są to postulaty wyssane z palca albo z jakiegoś innego organu, ale te realne potrzeby mieszkańców. Zapewne nie wszystkich, bo ktoś chciałby więcej „orlików”, ktoś inny, żeby więcej kasy z Unii wyciągać na infrastrukturę drogową – ale to już się dzieje. Czas usłyszeć innych: samotne kobiety z dziećmi, ludzi gorzej sytuowanych, mniejszości seksualne. Lista tych grup i ich potrzeb jest znacznie dłuższa. Na miarę możliwości chciałabym pomagać te potrzeby spełniać.
Jakie problemy twojego miasta są najważniejsze, najpilniejsze?
Myślę, że właśnie kwestie, o których wspominałam przed chwilą: przedszkola, żłobki itd. Zresztą to nie tylko problem Bydgoszczy. Ale można go rozwiązać na poziomie lokalnym, wypracować jakieś nowe rozwiązania. Jest też sprawa, może nie tak paląca, bo niebędąca jakoś szczególnie „blisko życia”, ale aktualna. Chodzi mi o stan bydgoskiej kultury. Tak się składa, że ukończyłam studia kulturoznawcze i to wciąż skłania mnie do myślenia o tym, jaka jest kultura. A w Bydgoszczy znajduje się ona w jakimś tragicznym instytucjonalnym klinczu, raz ściśnięta w kole wzajemnej adoracji starych wyjadaczy, raz rozszarpywana przez tychże wyjadaczy, którzy, skłóceni, mają swoje własne wizje tego, jak powinna wyglądać „kultura”. Ostatnio jechałam autobusem i zobaczyłam billboard jakiegoś lokalnego polityka, reklamującego się hasłem, że „kultura po pierwsze” czy coś w tym stylu. I już wiedziałam, jaką kulturę pan ma na myśli: kulturę z siwą brodą. Czyli nic nowego. Ja takiej kultury nie chcę.
Emilia Walczak - z wykształcenia kulturoznawczyni (UAM), z powołania aktywistka społeczna. Przewodnicząca koła bydgoskiego Zielonych 2004, członkini Krajowego Sądu Koleżeńskiego. W Bydgoszczy współkoordynuje (wraz z Michałem Schmidtem) działania Klubu Krytyki Politycznej. Członkini Stowarzyszenia Lambda Bydgoszcz. Do Rady Miasta Bydgoszczy startuje z KWW Grażyny Ciemniak (Lista nr 22, Okręg 5, Miejsce 9).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze publikowane pod wpisami na blogu nie odzwierciedlają opinii Zielonych 2004 i są tylko prywatnymi opiniami ich autorek i autorów.