wtorek, 21 grudnia 2010

Do trzech ślubów sztuka? Baba-jaga odpowiedzi szuka

Dzień 6 grudnia A.D. 2010 był nie tylko doroczną okazją do pastowania butów pod Mikołaja. Był też dniem, kiedy dwie Polki, Ewa Tomaszewicz i Małgorzata Rawińska, wzięły podniebny ślub na pokładzie samolotu linii SAS, podczas lotu ze Sztokholmu do Newark. Bezprecedensowe? Że kobiety i że Polki - nie do końca (ale o tym dalej). Fajne? No ba, wszak wiadomo, że najfajniejsze rzeczy dzieją się gdzieś „pomiędzy”, pomiędzy prawami i porządkami, na ziemiach niczyich, a głównie to w strefach bezcłowych (coś o tym wiem, choć niewiele pamiętam). Oczywiście w rzeczywistości takie miejsca niczyje nie istnieją, ale w sferze symbolicznej - już tak. A więc: symboliczne i znaczące? Tak. A jak ten symboliczny potencjał wykorzystamy i czy uda nam się kiedyś jego znaczenie przełożyć na rzeczywistość? Pożyjemy, zobaczymy. Wierzę, że tak. Inaczej bym tego wszystkiego nie pisała, a wzięła się za lepienie pierogów.
Oto trzy historie, sześć kobiet i szereg pytań bez odpowiedzi.

X i Y

Nie chodzi tu bynajmniej o relację dwóch chromosomów, niemniej zmuszona jestem, pod naporem polskiego status quo, używać tych literowych symboli, ponieważ osoby, o których będę pisać, po chwilach pięknych przeżytych w trakcie ślubu, przeżyły też wiele przykrych sytuacji i nie chcą dziś, aby szastać ich danymi personalnymi. Nadal bowiem zbierają się po wydarzeniach, które tu krótko i jak najdyskretniej przytoczę.

Rzecz miała się tak:
W sierpniu 2008 roku w Warszawie odbył się pierwszy w Polsce ślub dwóch kobiet - naszych X i Y właśnie. Ceremonia ta posiadała dwa wymiary - był ślub zarówno o charakterze religijnym (kościelny - został udzielony przez prezbitera Reformowanego Kościoła Katolickiego), jak i „areligijnym” (tzw. ślub humanistyczny, pod „patronatem” Polskiego Stowarzyszenia Racjonalistów). I wszystko byłoby OK, gdyby faktu sztucznie, i w sposób mający niewiele wspólnego z etyką dziennikarską, nie rozdmuchał... „Fakt”. Agnieszka Sakowicz w numerze tegoż dziennika z 4.08.2008 zamieściła swój „szokujący” reportaż zatytułowany: „Szok! Lesbijki wzięły ślub!”. Fakt! Mój szok był wielki, gdy przeczytałam te tendencyjne banialuki, lecz jeszcze większe zdziwienie musiało ogarnąć prezbitera RKK, który trafił na okładkę wraz z dziewczynami. A te, jednego dnia wiszące na wszystkich kioskach w kraju - rozpoznane - od tej chwili zaczęły być mocno szykanowane. Poziom dyskursu wspomnianego artykułu był tak niski, że niżej leży i kwiczy już tylko mowa nienawiści, toteż nie schylajmy się po cytaty. Powiem tylko tyle: nie wiem, ilu musiałoby żyć i tworzyć Heinrichów Böllów, ile napisać „Utraconych czci Katarzyny Blum”, żeby brukowce się opamiętały...

Ania i Greta

11 września 2010 roku był nie tylko dniem dziewiątej rocznicy ataków terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych. Był też dniem kolejnego ślubu dwóch Polek. „Sobotni ślub w Żelazowej Woli nieopodal dworku Chopina to obyczajowy precedens i pierwsze takie wydarzenie w Polsce [no i błąd...]. Ania i Greta pozują na parę hetero, ale nią nie są. Wbrew społecznym pozorom to dwie kobiety: Greta, 36 lat - lesbijka, od lat w organizacjach pozarządowych, Ania, 37 - trans, inżynier z dobrą posadą” - donosiła „Gazeta Wyborcza”. Autorami artykułu byli Marta Konarzewska i Piotr Pacewicz - ci sami, którzy wydali niedawno, nakładem wydawnictwa „Krytyki Politycznej”, fenomenalne i rewolucyjne Zakazane miłości - zbiór wywiadów z osobami spoza polskiej heteropatriarchalnej „normy”. I właśnie tam znajdziemy obszerny wywiad z dziewczynami, do którego w tym miejscu odsyłam. Wspomnę tylko, że Ania jest formalnie mężczyzną i (przynajmniej póki co) nie zamierza tego zmieniać - a więc dziewczyny nie muszą się borykać z żadnymi problemami natury prawnej (sic!). Może dlatego właśnie planują jeszcze ślub humanistyczny, jaki zawarły X i Y, w którym to nie „oficjalna” płeć gra rolę wiodącą, a człowiek i to, kim się czuje, co sobą reprezentuje. Nie pozostaje mi w tym miejscu nic innego, jak tylko zaskandować: „Żądamy ustawy o związkach partnerskich!!!”. Po czym rozkładam bezradnie ręce, bo z jednej strony życie, a z drugiej prawo, a między nimi dźwiękoszczelne lustro fenickie (przy czym wiadomo, że to życie jest tu najlepszym świadkiem w sprawie, a prawo jest podejrzane, to znaczy - podejrzanym, i życia nie widzi).

Gosia i Ewa

„Mimo że w Polsce ślub udzielony przez szwedzkiego urzędnika nic nie znaczy, do konkursu przystąpiło aż kilkadziesiąt »naszych« par. Warszawę reprezentowały Ewa Tomaszewicz i Małgorzata Rawińska. Są ze sobą od pięciu lat, mieszkają razem, mają psa i dwa koty” - pisała o - dziś już wiemy, że zwycięskich - uczestniczkach konkursu skandynawskich linii lotniczych SAS „Love is in the Air” Magdalena Dubrowska w „Gazecie Wyborczej”. O tym, że w Polsce para heteroseksualna nie musiałby legitymizować się pięcioletnim stażem oraz przydatkami w postaci dwóch kotów i psa, aby móc zawrzeć związek małżeński, wiemy wszyscy. Wszyscy wiemy też, że para nieheteroseksualna również by nie musiała - tyle że tej nikt by o to w ogóle nie pytał.

Część z nas wie, że ślub Gosi i Ewy miał przede wszystkim wymiar symboliczny. I część z nas zastanawia się i pyta, czy została już przekroczona pewna „masa krytyczna” i kiedy doczekamy się możliwości zawierania związków partnerskich. Szukam odpowiedzi już teraz, bo być może do trzech ślubów sztuka.

Ale, ale - ja tu szukam odpowiedzi, a tymczasem policja szuka zaginionych dzieci, które wyszły z domu pod nieuwagę nieodpowiedzialnych, pijanych (heteroseksualnych, no bo jakich innych?) rodziców, których nikt nigdy o nic nie pytał.

Emilia Walczak
Tekst pochodzi z serwisu Feminoteka.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze publikowane pod wpisami na blogu nie odzwierciedlają opinii Zielonych 2004 i są tylko prywatnymi opiniami ich autorek i autorów.