wtorek, 1 marca 2011

Czy market może ożywić centrum miasta?

Podczas ostatniego posiedzenia Komisji Gospodarki Przestrzennej bydgoskiej Rady Miasta Maciej Grześkowiak (radny, Miasto dla Pokoleń, jeszcze nie tak dawno wiceprezydent – zastępca Konstantego Dombrowicza) przekonywał, że w Bydgoszczy potrzebne są… kolejne galerie handlowe! I nie poprzestał na tym twierdzeniu – według Grześkowiaka markety potrzebne są… w centrum miasta! „Bo ożywiają centrum”.

Radny widzi to następująco: „Małżeństwo pojedzenie do Drukarni, zaparkują pod nią samochód. Żona zajrzy do butików, a mąż wyskoczy do Empiku czy ulubionego kaletnika w bramie przy Dworcowej. Później kupi lekarstwa w aptece »Pod Łabędziem«”. Zaciskając zęby postaram się pominąć podejście do kwestii tego „co mężczyźni”, a „co kobiety”, postaram się pominąć także zupełnie niezrozumiałą aprobatę dla przyjeżdżania samochodem do centrum, żeby odwiedzić centrum handlowe (?!) i skupić się wyłącznie na tym, że Grześkowiak nie ma racji także co do meritum swojej wypowiedzi.

Zaglądająca do butików żona kłóci mi się po prostu z wyobrażeniem męża wyskakującego do „ulubionego kaletnika”. Nie po to żona zagląda do butików, żeby mąż wyskakiwał do „ulubionego kaletnika”! Wszystko jest takie tanie, same promocje, a społeczeństwo się bogaci… Coś się zepsuło? Kupi się nowe! Nie uwierzę, że małżeństwo przyjeżdżające do centrum (samochodem!), żeby wpaść do Drukarni, odwiedza kaletnika. Nie uwierzę. Dlatego przyjechało do centrum handlowego, żeby mieć wszystko pod ręką, w jednym miejscu. I żeby nie chodzić po „ozdobionych” przez psy ulicach, na dodatek jeśli jest zimno i pada deszcz, tylko przespacerować się po pięknie błyszczącej posadzce, kupić nowy, ekstra-tani ciuch u ekspedientki, która mimo marnego grosza z wypłaty, nie ma prawa nawet na moment przestać się uśmiechać. W takiej perspektywie – małżeństwo nie odwiedzi kaletnika. Nawet jeśli jest „ulubiony”!

Na szczęście wizja ta spotkała się z krytyczną reakcją innego radnego, Piotra Króla (Prawo i Sprawiedliwość): „Pójdzie człowiek do Focusa, tam zrobi zakupy, przespaceruje się i zje. [Focus] ożywił śródmieście? Chyba tylko zwiększył ruch na ulicach!”. Celnie. (Chociaż później stwierdził także, że „tylko parkingi są w stanie ożywić centrum” – tylko, że gdyby zamiast Focusa zrobić wielki parking, samochodów byłoby jeszcze więcej).

Dyskusję na ten temat sprowokował najnowszy raport Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Radni porównali liczbę sklepów wielkopowierzchniowych w Bydgoszczy i innych polskich miastach. Z analizy tej wynika, że w Bydgoszczy… „jest jeszcze miejsce na kolejne sklepy”. „Bydgoszcz ma jeden z najniższych poziomów nasycenia marketami w Polsce”. Czy dla bydgoszczanek i bydgoszczan jest to odczuwalne? Czy jest widoczne? Czy jest uciążliwe? Proszę, panowie radni, zapytajcie najpierw ludzi czy potrzebują więcej. Spójrzcie na centrum miasta, które wieczorami wygląda niemal jak Prypeć – miasto w którym mieszkali pracownicy elektrowni jądrowej w Czarnobylu, obecnie opustoszałe. Pustka! Ciemno wszędzie, głucho wszędzie…

Oddajmy znowu głos radnemu Królowi: „Markety tworzą wyrwę w strukturze handlu, niszczą kupców detalicznych (…)”. Czy oby na pewno? Z twierdzeniem tym polemizuje architekt miasta, Piotr Łucka, który widzi sytuację trochę inaczej – duże sklepy mogą jego zdaniem pomóc (!) kupcom: „Długa jest dziś przestrzenią znikąd donikąd. Mogłaby być ożywiona przez niewielkie centrum handlowe. Z miejscami parkingowymi (…)” (on naprawdę tak powiedział, niczego nie przekręciłem!). To jak? Na płycie Starego Rynku pewnie nie uda się niczego wybudować, bo zaprotestują kombatanci. Może w takim razie „odbudujemy zachodnią pierzeję”?

Cała ta dyskusja, która znalazła także odzwierciedlenie w bydgoskich mediach, pokazuje niemoc bydgoskich rajców. Widać problem, ale już brak pomysłów na jego rozwiązanie. Cieszy mnie, że jesteśmy o krok dalej – radni widzą, że centrum „umiera”, co więcej – traktują to w kategorii problemu. Nie mają jeszcze jednak pomysłu jak sobie z tym poradzić. Nieudolne próby (propozycje budowy nowych marketów, ponowna zmiana nawierzchni ulicy Długiej) nie zbliżają nas do poprawienia sytuacji, ale powodują „ruch” i wzbudzają dyskusję wokół tematu. Może w proces decyzyjny zaangażują się w końcu obywatelki i obywatele? Może to szansa na narodziny społeczeństwa obywatelskiego?

Marzy mi się, żeby przespacerować się wieczorem po Bydgoszczy pełnej ludzi – uśmiechniętych, siedzących w ogródkach kawiarni, bawiących się, spotykających się „na mieście” ze znajomymi, odwiedzających małe sklepiki w centrum... Tylko, że do tego potrzeba dobrego prawa, przemyślanej strategii działania, włączenia mieszkanek i mieszkańców w procesy decyzyjne i, co także nie bez znaczenia, zrezygnowania czasami z zysku finansowego na rzecz zysku społecznego. Marzy mi się miasto żywe i europejskie. Zgodzę się nawet, żebyśmy byli miastem „przeciętnym”, ale według europejskich standardów. Nie musimy wyprzedzać innych polskich miast pod względem powierzchni wielkich sklepów, jaka przypada na każdą mieszkankę i mieszkańca. A jeżeli już radni mają taki pęd, żeby wyprzedzać innych w statystykach – skupmy się na przykład na ilości doradców zawodowych (mamy 1,5 etatu doradcy na całe miasto!).

Paweł Fischer-Kotowski

Cytaty użyte w tekście (wypowiedzi Macieja Grześkowiaka, Piotra Króla i Piotra Łucki) zaczerpnięte z tekstu Aleksandry Lewińskiej pt. „Gdzie powinny powstać kolejne bydgoskie markety?”, Gazeta Wyborcza, 22 lutego 2011

1 komentarz:

  1. Chcemy więcej marketów! Jest ich za mało! Niech każdy bydgoszczanin który ukończy UTP, UKW, itd pracuje w supermarkecie! Będzie wspaniale! ....a ja i tak się stąd wyprowadzam :P

    OdpowiedzUsuń

Komentarze publikowane pod wpisami na blogu nie odzwierciedlają opinii Zielonych 2004 i są tylko prywatnymi opiniami ich autorek i autorów.